2016-05-31

Kunmińskie wycinanki 昆明剪紙

Wycinanki nie są sztuką rdzennie chińską. Ponoć najstarsze znalezione wycinanki pochodzą z VI wieku, z okolic dzisiejszego Xinjiangu, czyli dawnej Dżungarii. Jednak pewnie w każdym miejscu, w którym używano papieru, prędzej czy później stworzono sztukę takiego cięcia tej delikatnej materii, by powstały małe dzieła sztuki. W dodatku to właśnie chińskie wycinanki wylądowały na liście niematerialnego dziedzictwa UNESCO. Są popularne, piękne i nijak się mają do dziecięcych "serwetek" wycinanych na plastyce. Bywają skomplikowanymi obrazami, których wykonanie wymaga niebylejakiej precyzji.
Gdy za czasów tangowskich wraz z Hanami i resztą kultury chińskiej dotarły wycinanki do Yunnanu, na styku kultury chińskiej i kultur tutejszych grup etnicznych powstała nowa jakość: w chińskie wycinanki wkradły się etniczne elementy yunnańskie, takie jak dajskie wizerunki kobiet z dużym biustem i wąską talią, ubranych całkiem nie po chińsku a także kolory odmienne od ukochanej przez Chińczyków czerwieni.
W 2002 roku kunmińskie wycinanki trafiły na tutejszą listę dziedzictwa niematerialnego.

2016-05-29

Pearl S. Buck - Synowie

Dziś drugi tom trylogii.
-Tacy są wszyscy mężczyźni! - wołały na pocieszenie. - Gdy tylko nasza uroda przeminie, rozglądają się za innymi, choć wcześniej sycili się nami bez opamiętania. Tak było z nami wszystkimi...
I wszystkie zgadzały się co do dwóch rzeczy: że każdy mężczyzna jest podstępny i samolubny oraz że one same są najbardziej godnymi pożałowania kobietami na świecie, bo poświęciły się swoim panom tak wielkodusznie. Zgodziwszy się co do tych spraw i udowodniwszy pozostałym, że ich pan był najgorszy ze wszystkich, z upodobaniem rzucały się na jedzenie, a później z wielką chęcią brały się do gry.
*
Pierwsza żona w wieku dojrzałym zwróciła się ku kapłanom i mniszkom, stała się bardzo pobożna, dużo czasu spędzała na modlitwie, recytowaniu hymnów i naukach pobieranych u mniszek. Afiszowała się z tym, że prawie nie jada mięsa, choć nie składała ślubów, a robiła to wszystko w najzamożniejszym z domów, w którym nie było pilnej potrzeby zwracania się do bogów, tak jak u biedaków, którym doskwiera niedostatek.
*
Był człowiekiem północy i zdarzały się dni, kiedy z wielkim trudem przełykał kolejny kęs uwielbianego na południu białego ryżu i marzył o zatopieniu dużych białych zębów w czerstwej kromce przaśnego, pszennego, omaszczonego czosnkiem chleba. Celowo sprawił, by jego głos brzmiał jeszcze surowiej i donośniej niż z natury, bo nienawidził śliskiej i gładkiej grzeczności ludzi z południa, których uprzejmość musiała być podstępna, bo przecież wbrew naturze jest nieustanna układność. Za nią, podobnie jak za sprytem, kryje się tylko pustka.
*
[...] rzeczą wiadomą jest, że rozmowy o interesach źle wpływają na trawienie i na żołądek, który wówczas zamyka się na pożywienie.
*
Było już prawie południe i herbaciarnia zapełniała się ludźmi takimi jak oni, którzy przychodzili tu najeść się w spokoju z dala od kobiet i dzieci i którzy posiliwszy się, rozmawiali przy herbacie z przyjaciółmi i słuchali najświeższych wieści. Bo żaden mężczyzna nie może zaznać spokoju we własnym domu przy kobietach i dzieciach, bo kobiety zgodnie z ich naturą krzyczą i pomstują, a dzieci wrzeszczą i płaczą. Tu, w herbaciarni, panował spokój, a wokół niósł się tylko cichy pomruk głosów mężczyzn, zajętych ważnymi rozmowami.
*
Wśród owej setki znaleźli się najmocniejsi żołnierze, najlepsi z tych, którzy walczyli pod wodzą starego generała, najodważniejsi i najśmielsi, najbardziej bezwzględni i doświadczeni spośród młodych. Tylko niewielu pochodziło z południa, a niemal wszyscy wywodzili się z dzikich wewnętrznych prowincji, gdzie żyją odważni ludzie, którzy nie znają prawa i nie boją się zadawać śmierci. Do takich ludzi przemawiało dumne spojrzenie i wyprostowana sprężysta sylwetka dowódcy, podziwiali go za małomówność, za jego napady gniewu i wściekłości.
*
- Jest coś, czego nie rozumiem: jak to się dzieje, że kobieta tak ustępliwa, delikatna i posłuszna woli mężczyzny za młodu, staje się z wiekiem całkiem inną osobą... tak hałaśliwą, kłótliwą i pozbawioną wszelkiego rozsądku, że zdumiony mężczyzna zupełnie jej nie poznaje.
*
Nie trzymał ich w szkole za długo, by któremu nie przyszło do głowy, że zostanie uczonym, bo uczeni znani są z nieróbstwa [...].
*
[...] klnę się, że jeśli bogowie są tacy sami jak my, to nie kochają za bardzo tych, co im nudzą bez ustanku, co wiercą im dziurę w brzuchu o to czy o tamto!
*
[...] panowie z północy i południa różnili się tak bardzo już z samej natury - gdyż pierwsi byli duzi, powolni i zajadli, a drudzy mali, podstępni i zdradliwi - że sama ta różnica temperamentów, krwi i języka wystarczała, by nie mogło być między nimi pokoju.

Tyle cytatów. A kiedy rzucicie się, by tę książkę przeczytać, zwróćcie uwagę na ironię losu: syn wieśniaka, przeznaczony by przejąć gospodarkę po ojcu, nienawidzi ziemi i wbrew woli ojca zostaje nie rolnikiem, a żołnierzem. Jego zaś syn, od dziecka przeznaczony do wojaczki, rozmawia z chłopami i chce się uczyć pracy w ziemi... Kolejne pokolenia ojców unieszczęśliwiają synów, kolejne pokolenia synów nie potrafią sprostać oczekiwaniom ojców. Ech...

Pierwsza część trylogii tutaj.

2016-05-28

gruszki na parze 冰糖雪梨

Zazwyczaj z bólem gardła radzę sobie spożywając chryzantemową herbatkę z dodatkiem owocu buddy. Jeśli jeszcze ograniczę spożycie czekolady i smażeniny, z bólu gardła wychodzę po najwyżej trzech dniach.
Najgorsze to ograniczenie czekolady, ciastek i innych słodyczy. Cóż zrobić, gdy hipopotamia* przyciśnie, a słodkości nam nie wolno, żeby nie pogorszyć stanu gardła?
Oczywiście jemy słodzone gruszki gotowane na parze! Nie są jednak słodzone zwykłym cukrem, a cukrem kamiennym - czyli cukrem trzcinowym w ogromnych kryształach, powstałym z przesyconego roztworu cukru i wody. Tylko ten cukier jest bowiem dobry dla gardła. W Chinach można go kupić w każdym spożywczaku, bo jest bardzo często używany. W Polsce też już jest dostępny. Jako, że i gruszki, i ów cukier dobrze robią na gardło, łączymy przyjemne z pożytecznym: zaspokajamy łakomstwo, jednocześnie pomagając sobie na zdrowie.

Składniki:
  • dwie twarde gruszki - w Chinach używa się grusz śnieżnych, ale można je zastąpić inną twardą odmianą.
  • kilka kryształków kamiennego cukru

Wykonanie:
  1. Gruszki obieramy ze skórki i kroimy na kawałki, które będą akurat "na jeden raz".
  2. Wkładamy gruszki z kryształkami cukru do miseczki, a tę miseczkę ustawiamy w parowniku, albo innym garnku.
  3. Gotujemy na parze 10-15 minut (w zależności od stopnia twardości gruszek, wielkości kawałków i tego, jaką konsystencję pragniemy uzyskać).


*kiedyś wnuk sąsiadki tak mówił na hipoglikemię - i już zostało w rodzinie ;)

2016-05-27

Góra Yuantong - Pawilon Nie Era 圓通山聶耳亭

Podczas spaceru po Górze Yuantong zapragnęłam chwilę odsapnąć. Ponieważ park jest wręcz upstrzony kamiennymi stoliczkami wraz z miejscami siedzącymi, a także uroczymi pawilonami dającymi przyjemny cień, znalezienie miejsca wytchnienia nie powinno być trudne. Nie przewidziałam jednak, że poza mną wytchnienia będzie szukać połowa populacji Kunmingu...
W końcu tuż za jednym z kamiennych paifangów znalazłam pawilon, w którym były jeszcze miejsca siedzące. Jak głosi nazwa, jest to Pawilon Nie Era, czyli jednego z najsłynniejszych chińskich kompozytorów.
Skąd jednak ten pawilon się tam wziął i dlaczego poświęcony jest właśnie Nie Erowi?
Zacząć trzeba od tego, że Nie Er był Yunnańczykiem urodzonym w Yuxi. Urodził się tuż po upadku cesarstwa - w 1912 roku, w rodzinie biednego lekarza (tak, kiedyś lekarze bywali biedni...). Już jako dziecko ukazał niezwykły talent - będąc w podstawówce opanował grę na wielu tradycyjnych instrumentach: bambusowym flecie dizi, dwustrunnych "skrzypcach" erhu, trzystrunnej lutni sanxian oraz lutni z pudłem rezonansowym jak księżyc w pełni yueqin. Szybko został dyrygentem orkiestry dziecięcej w swojej szkole. Szybko okazało się, że chińskie instrumenty ludowe mu nie wystarczają - jako piętnastolatek zaczął się uczyć gry na skrzypcach i fortepianie. W owym czasie z własnym zespołem uczestniczył w wielu imprezach szkolnych i pozaszkolnych. Niedługo jednak pozostał wzorowym uczniem. Mając lat 18 zaczął publicznie krytykować władzę; trafił więc na czarną listę i opuścił Yunnan na rzecz Szanghaju. Odtąd niechęć do republikańskich władz i sympatia do komunistów będzie się stale pogłębiać, a w 1933 roku zostanie młody muzyk członkiem partii. Dla niej to właśnie napisze w 1935 roku Marsz Ochotników, który stanie się później hymnem Chińskiej Republiki Ludowej. A napisze go w... Japonii, do której wybrał się za aprobatą partii, by spotkać się z bratem; ponoć prosto stamtąd miał się udać do ZSRR na komunistyczne szkolenie. Nie zdążył. W trakcie spaceru z przyjaciółmi poszedł popływać. Wszedł do rzeki i już nie wyszedł; ciało znaleziono dopiero następnego dnia. Do dziś wielu Chińczyków wierzy w teorie spiskowe - a to że zabili go Japończycy, a to, że uwziął się nań ówczesny rząd chiński za komunistyczne przekonania. Każda z tych spiskowych teorii jest równie prawdopodobna - to znaczy wcale. Nie Er w 1935 roku miał zaledwie 23 lata; komponować pieśni o niedoli ciemiężonego ludu zaczął dopiero dwa lata wcześniej i skomponował ich ledwie trzydzieści parę. Nie zajmował ważnego stanowiska, nie miał siły oddziaływania; nie sądzę, by z punktu widzenia któregokolwiek rządu był na tyle ważny, by układać misterny plan utopienia go w trakcie spaceru...
Wracając do historii - rok później przyjaciołom tragicznie zmarłego muzyka udało się sprowadzić doczesne szczątki Nie Era do Kunmingu. Pochowano go w Zachodnich Górach; dziś jego grób znajduje się na terenie parku. Jednocześnie brat zmarłego i jego przyjaciele ze światka muzycznego uprosili ówczesnego gubernatora Yunnanu, watażkę Smoczą Chmurę (Long Yun 龍雲), by pozwolił im wybudować pawilon ku pamięci muzyka.
Nie Er urodził się w Yuxi; tam znajduje się muzeum jego pamięci i wielki Park Nie Era. Jednak całą młodość spędził Nie Er w Kunmingu. Tu się uczył, tu zdobył przyjaciół, to miejsce pokochał. Dlatego też i w Kunmingu znajduje się kilka miejsc z nim związanych.
Skąd wiem, że kochał Kunming? Gdyby go nie kochał, jego najpiękniejszy instrumentalny utwór na chińskie instrumenty nie nazywałby się Wiosenny Świt nad Szmaragdowozielonym Jeziorem 翠湖春曉...

2016-05-26

Góra Yuantong - widok na świątynię

Spacer po górze Yuantong przyniósł mi jeszcze jeden zachwyt - wreszcie zobaczyłam Świątynię Yuantong z lotu ptaka!
Prawda, że ładnie?
Jedyne, co mi się nie podobało, to parkingi i wieżowce tak szczelnie otaczające maleńki kompleks świątynny...

2016-05-25

Chińskie wesele 中式婚禮

W 80 blogów dookoła świata zaprasza do wspólnej zabawy. Dziś będzie radośnie - bo i rzecz o ślubach/weselach. Na moim blogu relacje z takich wydarzeń pojawiały się swego czasu dość często, gdy jeszcze chińskie wesela były dla mnie nowością i ciekawostką kulturową, a nie nudnym obowiązkiem. Tak, nudnym. Dlaczego je uważam za nudne - o tym później. A teraz przed Wami lekko zmodyfikowany i uzupełniony opis chińskiego wesela jeszcze z 2009 roku, gdy wiele aspektów chińskiej kultury było dla mnie kompletną nowością.
To konkretne wesele odbyło się we czwartek po południu. Nie, to nie była tylko imprezka dla znajomych, a regularne wesele z całą rodziną, wszystkimi krewnymi i znajomymi królika. Dwustu ludzi tak na oko. Ale rodziny może ze trzy stoliki - reszta to koledzy z pracy. Cóż, taki zwyczaj - na chińskie wesela nie zaprasza się tylko tych, których się lubi, a wszystkich, których wypada. I nie chodzi o babcię Henię i kuzyna-siódma-woda-po-kisielu Zdziśka, tylko o WSZYSTKICH. Jeśli pracujemy w stuosobowej firmie, to w zasadzie cała firma przyjdzie na imprezę... Właściwie to głównie dzięki temu uda się za takie wesele zapłacić. Każdy gość przyniesie bowiem kopertę z dobrowolnym acz oczekiwanym datkiem na rzecz Młodych. A całe szczęście większość knajp godzi się przyjąć zaliczkę, a dopiero po zebraniu owych datków Młodzi zapłacą za wszystko.
Wynajęta knajpa, taka typowo weselna - to znaczy ze sceną, wieloosobowymi okrągłymi stolikami, urocza parka nowożeńców witająca gości przy wejściu, a rozdająca papierosy i cukierki. Elementy obowiązkowe wesela: żarcie - dużo i dobre. Picie - jak wyżej, ze szczególnym uwzględnieniem alkoholu weselnego, który na okładce ma od razu napisane, że jest weselny - to znaczy jest na nim znak podwójnego szczęścia. Zresztą ten znak pałęta się wszędzie - na samochodach, na drzwiach świeżo uwitego gniazdka zakochanych, na czerwonych kopertach, no na wszystkim, co się da.
Następny element obowiązkowy to wspomniane przed chwilą czerwone koperty czyli 紅包. No i teraz: ile pieniędzy powinno być w takiej kopercie? To oczywiście zależy m.in. od grubości portfela ofiarodawcy, od stopnia zażyłości z parą młodą, od zwyczajów panujących w danym środowisku, od stopnia wystawności kolacji weselnej i tak dalej. Ale ponieważ system liczbowy i tutaj obowiązuje, są pewne kwoty szczególnie popularne. Na przykład świetna kwota to 68 yuanów. Szóstka jest odpowiedzialna za to, żeby wszystko szło pomyślnie 順利 (zostało tu wykorzystane podobieństwo sylab liu i li), a ósemka za przypływ dużej ilości forsy 發財 (tu z kolei wg mnie daleko mniej pokrewne, ale dla Chińczyków zbliżone brzmienia fa i ba). Miłe są widziane wszelkie wielokrotności dziesiątki - bo 十全十美 (na dziesięć elementów dziesięć jest idealnych). Na dziewiątki też się spogląda życzliwym okiem, bo wymowa dziewiątki oraz nieskończenie długiego czasu 久 jiu (czyli coś w rodzaju naszego sto lat) jest identyczna. Do dobrego tonu należy jednak ofiarowanie przynajmniej takiej kwoty, by pokryć koszt własnej kolacji.
Następny obowiązkowy czynnik to wodzirej. W dawnych czasach, gdy wesele było jeszcze ceremonią, a nie zwykłą zabawą, pełnił on rolę zbliżoną do księdza. Teraz wodzirejem może być jakaś niunia z tipsami, której rola ogranicza się do tego, żeby ładnie wyglądać i zmuszać nowożeńców do pokazowych całusów.
No i element kluczowy: krążenie pary młodej między stolikami i spełnianie toastów. A za parą młodą wloką się pilnujący ich druhna i drużba, którzy nieustannie napełniają kieliszki. Powinni wódką, acz często oszukują i napełniają kielony wodą. Na jednym z wesel, na których byłam, goście nie pozwolili się tak łatwo nowożeńcom wykręcić: każdy stolik przygotowywał specjalnego drinka dla młodych. "Nasz" stolik przygotował to:
Jak widać, głównym składnikiem jest wasabi, czyli mocno pikantny japoński chrzan. Oprócz tego znalazło się w szklance po trochu wszystkich zup i sosów, jakie zostały nam wcześniej podane. Panna młoda dzielnie to zniosła.Sama sobie była winna, bo powiedziała, że nie chce alkoholu... Skoro jesteśmy przy pannie młodej, jeszcze dwie ciekawostki: tego wieczoru widziałam ją w trzech strojach: w białej sukni ślubnej w europejskim stylu (tak witała gości), w czerwonym tradycyjnym qipao 旗袍 (podczas spełniania toastów) oraz w dresie - na zakończenie programu... Druga rzecz: zdjecia "ślubne" są cykane czasami całe miesiące przed imprezą, a w trakcie wesela Młodzi często rozdają co ważniejszym gościom albumy z owymi zdjęciami. No i trzecia ciekawostka - przyjrzyjcie się strojom gości. Zaręczam, że wszyscy są mniej więcej tak ubrani: dżinsy, T-shirty, adidaski, żadnego odstawiania się. Elegancko są ubrani tylko Młodzi, drużba i druhna.
Co było dalej? Jedzą, piją, lulki palą, tańce, hulanka, swawola... Wszystko się zgadza poza tańcami. Chińskie wesele to wyżerka plus część nieoficjalna, czyli właśnie swawole, odbywające się znacznie później niż wyżerka. Styl zabawy trochę inny niż w Polsce. Kiedy wszyscy już zdrowo sobie podjedli, młodzież poszła do hotelu, do jednego, specjalnie na tę okazję wynajętego pokoju. No i nastąpiło tam przygotowanie młodej pary do małżeństwa. Co to oznacza? Wymyślanie zabaw dla tej pary. Najczęściej mocno sprośnych. Nikt się nie obraża, ale jeśli para nie chce wykonać jakiegoś zadania, wymyśla się dla niej jeszcze gorsze...
Najpierw taniec. Złośliwy kumpel mówi: najpierw ja zatańczę z Panem Młodym, a potem wszystkie moje figury będzie on musiał powtórzyć ze swoją małżonką. Oczywiście nagminnie pojawiają się figury o kontekście seksualnym.
Zabawa #2: Pan Młody zostaje poniekąd rozebrany (tak, to co mu wystaje z kieszeni na piersi, to jego własna skarpetka), a potem razem z Panną Młodą usiłują za pomocą stóp wyłowić monetę. Symbol wspólnego znoju w celu zdobycia środków do życia. W oryginale w misce oprócz wody i monety znajdują się sos sojowy (słony), papryka (ostra), miód (słodki), ocet (kwaśny), a także sporo różnej maści złomu, a monetę trzeba wyłowić ustami (w ten sposób nasze słodko-gorzko-kwaśno-ostre życie zostaje ładnie podsumowane), ale tym razem poszli im na rękę... Stopami zresztą też nie było łatwo; udało się dopiero po paru dobrych minutach.
Zabawa trzecia polegała na zasłonięciu Panu Młodemu oczu, przywiązaniu papierosa na wstążeczce do paska i sprawdzeniu, czy trafi papierosem do butelki. Kierowaź go mogą jedynie werbalne wskazówki panny młodej, przy czym nie może się ona posługiwać banalnym prawo-lewo-niżej-wyżej. Panna Młoda straszliwie się krępowała, od momentu gdy prowodyr tej akurat zabawy powiedział, że "teraz zobaczymy, czy z drobną pomocą Panny Młodej uda się mu włożyć to do środka" (ależ perwersyjne świnie z tych Chińczyków! I jeszcze na dodatek w trakcie zabawy zabawiali się przebijaniem baloników!...). Udało się!
Więc teraz zadanie dla Panny Młodej: ma po prostu zjeść banana. Banan jednak zostaje ulokowany cokolwiek krępująco...
Jednak nie tylko banana ma zjeść. Czekają na nią również trzy cukierki, poumieszczane na różnych partiach ciała oblubieńca. W kieszeni na piersi, w kieszeni spodni i ostatni w ustach. Oczywiście nie wolno używać rąk....
I tak dalej. Kolejne zabawy jednak nie są aż tak atrakcyjne wizualnie - było śpiewanie świńskich piosenek, były żarty na temat potraw wspomagających, których receptury powinna poznać Panna Młoda... Trwało to wszystko ładnych parę godzin. Na zakończenie Państwo Młodzi zostali poproszeni o przebranie się w strój partnera. W całości, łącznie z bielizną. Za mało wypili i się krępowali, co widać po wystających zza białej sukni ślubnej gaciach Pana MłodegoI ostatnia zabawa: Państwo Młodzi mają przejść do drugiego pokoju i po kolei wrzucać do naszego kompletnie zbędne już w tej chwili części ubrania... A my sobie poszliśmy dopiero, gdy zobaczyliśmy na podłodze bieliznę...
Wrażenia?
Cóż...
Jeśli ktokolwiek kiedykolwiek mi powie, że "gorzko, gorzko" na polskich weselach godzi w prywatność Państwa Młodych, to mu się chyba w twarz roześmieję. Wiem, że Chińczycy lubią się bawić - ale naprawdę nie sądziłam, że aż tak...

To taki podstawowy opis wesela. Jeśli jednak tematyka Was interesuje, zapraszam do innych moich weselnych wpisów:
Wesele wiejskie mniejszości Yi; smutne wesele; wesele bez pompy; gry i zabawy weselne; ślubne koperty; radosne cukierki i bonus - fotorelacja z mojego osobistego chińsko-polskiego wesela :)

A poniżej - linki do weselnoślubnych wpisów z innych krajów:
Francja: Zabierz Swego Lwa - Les Noces Pourpres; Blog o Francji, Francuzach i języku francuskim - Cztery wesela i…; Francuskie i inne notatki Niki - Francuski ślub o katalońskich barwach; Madou en France - PACS, czyli wszystko o związkach partnerskich we Francji
Gruzja: Gruzja okiem nieobiektywnym - Tradycyjne gruzińskie wesele
Hiszpania: Hiszpański na luzie - Ich wielkie hiszpańskie wesele, czyli zastaw się, a postaw się po hiszpańsku
Japonia: japonia-info.pl - Ślub w Japonii
Kirgistan: Enesaj.pl - Kirgiskie tradycje weselne; Kirgiski.pl - Ślub i wesele we współczesnym Kirgistanie
Niemcy: Nauka Niemieckiego w Domu - Ślub i Wesele po niemiecku; Niemiecki po ludzku - Początek końca; Językowy Precel - Ślub i wesele po niemiecku - słownictwo
Szwecja: Szwecjoblog - Szwedzkie ślubne statystyki
Tanzania/Kenia: Suahilionline: Arusi, czyli ślub i wesele w kulturze suahili
Turcja: Turcja okiem nieobiektywnym - Turecki ślub w odcieniach czerwieni
Wielka Brytania: Specyfika języka - W co ubrana jest Panna Młoda?; English-tea-time.com - Na ślubnym kobiercu
Włochy: Studia, parla, ama: Ślubnie i poślubnie; Primo Cappuccino: Najbardziej oryginalny ślub w Rzymie, na jakim (przypadkiem) gościłam

Chcesz dołączyć? Napisz! blogi.jezykowe1@gmail.com

2016-05-24

woskownicówka

Dostaliśmy kobiałkę woskownic. Zjedliśmy coś około kilograma, z części zrobiłam konfiturę, a reszta wylądowała w duuuużym słoju, posłodzona. Idę po 70%tową yunnańską wódkę z sorgo :)
Metoda wyrobu: taka sama, jak przy wiśniówce, tylko można nie przejmować się pestkami :)

2016-05-23

Góra Yuantong - kamienne paifangi 圓通山 -- 石牌坊

Nie lubię chodzić do ZOO. No dobrze - lubię w jednym wypadku, gdy zwierzęta mają dużo przestrzeni i swobody oraz warunki zbliżone do naturalnych. W Kunmingu istnieją dwa ZOO - jedno na obrzeżach miasta, jest to właśnie duuuuuży park, w którym ciężko w ogóle dopatrzyć się zwierząt. Drugie znajduje się w centrum i dysponuje tylko ciasnymi klateczkami i słoniem na łańcuchach. W tym ZOO lubię tylko park pawi, bo w nim ptaki są puszczone luzem i faktycznie można oczy stracić wpatrując się w ich piękno. A, skłamałam. W tym ZOO lubię również część parkową, obejmującą prawie całą Górę Yuantong. W tej parkowej części mieści się parę zabytków, parę ładnych krajobrazów i przewspaniały park jabłoniowo-wiśniowy, który na wiosnę oblegają miliony ludzi podziwiających sakurę.
Dziś chciałam Wam przedstawić jeden z trzech tutejszych kamiennych paifangów. Są o tyle ciekawe, że powstały dopiero w latach '30 XX wieku i wizualnie bardzo odstają od chińskich tradycyjnych paifangów, które winny mieć zakręcone chińskie dachy, olśniewać feerią kolorów itd. Takie paifangi możemy zobaczyć w większości chińskich miast; w Kunmingu do najsłynniejszych paifangów w starym stylu należą paifangi Złotego Konia i Szmaragdowego Koguta.
Tymczasem nasze kamienne paifangi są zupełnie nie z tej bajki:
Całe z kamienia, bez charakterystycznych chińskich dachówek, w dodatku opatrzone z jednej strony tradycyjnymi chińskimi lwami, a z drugiej - klęczącymi słoniami z opuszczonymi trąbami. Ta druga ozdoba jest bardzo yunnańska; mam wrażenie, że widać tu wpływy tajskie obok stricte chińskich.
Paifangi te mieszczą się we wszystkich oprócz północnej częściach parku; są utrzymane w tym samym stylu, tak samo ozdobione. Czy miały być zaprzeczeniem tradycji i krokiem na drodze ku nowoczesności? Pewnie tak, tylko - sama idea paifangu jest przecież na wskroś tradycyjna...
Tak czy inaczej - podoba mi się, że choć wzniesiono je za Republiki, nikomu nie wpadło do głowy, by je zburzyć. Góra Yuantong w ogóle oparła się próbom większych zniszczeń - przetrwała i Świątynia Yuantong, i parę zabytków na terenie tego parku.

2016-05-22

Pearl S. Buck - Łaskawa ziemia

Nabyłam drogą kupna kolejną książkę tej wspaniałej autorki. Właściwie nawet trzy książki - trylogię Ziemski dom. Dziś parę wyjątków z pierwszego tomu.

Obszedł piec i z tyłu, z kuchennego kąta wyjął pęk złożonych tam badyli i suchej trawy i ułożył wszystko starannie w palenisku, pilnując najmniejszego listka. Ze starego krzemienia i żelaza skrzesał płomień, który zajął słomę i rozpalił w piecu.
Tego ranka zajmował się paleniem ognia po raz ostatni. Palił w piecu co rano, odkąd przed sześciu laty zmarła matka. Rozpalał ogień, gotował wodę i przelewał ją do miseczki, którą nosił ojcu siedzącemu w komorze na łóżku, kaszlącemu i wypatrującemu łapci na polepie. Każdego ranka przez te sześć wiosen starzec czekał syna niosącego wrzątek, który pomagał na poranny kaszel. Teraz i ojciec, i syn odpoczną. W domu nastanie gospodyni. Wang Lung już nigdy nie będzie zrywał się o świcie i zimą, i latem, aby rozpalić ogień. Będzie leżał w łóżku i czekał, aż ktoś przyniesie mu miseczkę wody, a jeśli ziemia obrodzi, we wrzątku nie zabraknie i listków herbaty. Raz na jakiś czas tak przynajmniej bywało.
A gdy kobieta zaniemoże, ogień rozpalą jej dzieci - mnóstwo dzieci, które zrodzi Wang Lungowi.
*
- Nie będzie dobrze, jeśli tak zaczniemy życie z kobietą... Herbata we wrzątku od rana i mycie!
*
A starzec tłumaczył: "Nastały takie czasy, że ślub kosztuje tyle, ile nie przystoi, a każda kobieta, co ją zmawiają, chce pierścieni złotych i jedwabnych szat, a człowiek ubogi musi się obejść niewolnicą".
Powiedziawszy to, ojciec udał się do miasta i zaszedł do domu Hwangów. Zaczął wypytywać, czy nie mają jakiejś niewolnicy, która może iść za mąż. "I też nie za młodej, ale nade wszystko bez żadnej urody", mówił tym, którzy go słuchali.
Wang Lung bardzo cierpiał, że nie może wziąć ładnej żony. Bo ładna żona byłaby czymś osobliwym, a jeszcze i czymś, czego by mu winszowali wszyscy mężczyźni ze wsi. Ojciec, widząc sprzeciw w jego oczach, zwymyślał go takimi słowy: "A cóż my poczniemy z kobietą, co jest ładna? Trzeba nam kobiety, co zajmie się domem i urodzi dzieci, i nie ustanie przy tym w polu, a kto słyszał o ładnej, co chciałaby to uczynić? Taka myśli tylko o strojach, co pasują urodą do jej twarzy! Nigdy, przenigdy urodziwa kobieta nie przestąpi progu naszego domu! Przecież chłopami jesteśmy, a kto słyszał kiedy o ładnej niewolnicy, co by nie była spsowana w domu bogatego? A bo z taką folgują sobie wszyscy młodzi panowie. Lepiej ci zostać, powiadam, pierwszym u brzydkiej niźli i setnym u piękności. Myślisz, że ładna spojrzy na twe ręce chłopskie i powie ci, że powabne, jak wydelikacone paluszki bogatego syna, a potem wejrzy na gębę twoją spaloną od słońca i powie ci, że przystojna, jak złociste oblicze tego, co ją posiadł dla swej przyjemności?".
*
- Z rana pójdę do miasta i kupię głowę czerwonego cukru i zmieszam go z wrzątkiem, żebyś się napiła.
Potem znów spojrzał na syna i z piersi wyrwały mu się nowe słowa: - Kupimy kosz pełen jaj i ukrasimy je wszystkie na czerwono dla całej wsi. Niechaj każdy wie, że mam syna!
*
Wang Lung zaśmiał się w głos, tuląc dziecko do piersi. I jakże mu się powiodło... jakże mu się powiodło! Gdy się tak radował, uczuł nagły strach. Bo cóż to wyczynia za głupstwa: idzie, jakby nigdy nic, po świeżym powietrzu, niosąc pełnego wdzięku, pierworodnego syna, a pod niebem aż roi się od złych duchów, które rzucają uroki! Uniósł więc co prędzej połę szaty, ukrył główkę dziecka i przycisnął je mocno do boku, a na głos zawołał: - O, biada mi, bom spłodził córkę, której nikt nie weźmie, bo jest szpetna i na dodatek pokryta ospą! O, módlcie się wszyscy aby mi jak najprędzej umarła!
*
Był już wieczór, zanim minął mu gniew, wyprostował się i przypomniał sobie o domu i strawie. Pomyślał o nowej gębie, jaka tego dnia zrodziła się w domu, i tknęła go straszna myśl, że nadszedł czas narodzin córek, które nie należą do rodziców, bo rodzi się je i chowa dla innych.
*
Jestem starszy od was i nie mam syna, więc wszystko jedno czy umrę, czy żyć będę dalej.

Główny bohater to Wang Lung. Ale - dla mnie główną bohaterką jest jego żona. Kiedy będziecie czytać, zwróćcie uwagę na los tej kobiety i na to, jak ona go znosi. Druga rzecz - opisy zwyczajów, wierzeń, zabobonów - zachwycające. Nawet dziś niewielu autorów potrafi je tak ładnie wpleść w akcję.
Płakałam podczas czytania i cieszyłam się, że jestem Europejką w XXI wieku, a nie Chinką w XIX/XX...

2016-05-21

Cyfomandra grubolistna 樹番茄

Słyszeliście może o takim dziwolągu? Nie? To może chociaż o tamarillo? Też nie? No dobra, nie będę się droczyć. Chodzi o pomidory. Prawie zupełnie zwyczajne - tyle że rosnące na drzewach, czyli drzewiaste. Faktycznie tamarillo jest bliskim krewnym pomidora; wygląda trochę jak zdziczała odmiana. Oczywiście, zobaczywszy to cudo na targu, MUSIAŁAM kupić.
Smakuje dość zwyczajnie - pomidorowato, ale z odrobiną goryczki; jest też cokolwiek bardziej aromatyczny od zwykłych pomidorów. Ponieważ są szatańsko drogie, kupuję tamarillo raczej rzadko; używam do tajskich sałatek.

Składniki:
  • kilka sztuk tamarillo obranych ze skórki
  • nieduża cebula posiekana w paseczki
  • spora garść świeżej kolendry
  • rozdziabany czosnek
  • świeże chilli
  • sól
  • sos rybny
  • sok z połowy limonki
  • ewentualnie odrobina cukru

Wykonanie:
  1. Posiekane pomidory połączyć z takąż cebulą i kolendrą.
  2. Przyprawy solidnie utrzeć w moździerzu.
  3. Całość wymieszać i zostawić na chwilę, żeby się solidnie przegryzło.

2016-05-19

Szmaragdowozielone Jezioro 翠湖

W maju jest bodaj najmniej atrakcyjne wizualnie. Młodziutkie lotosy ledwo wystają ponad powierzchnię, jest zielono, ale mało co (poza jacarandami) kwitnie. Ale ja zawsze znajdę coś dla siebie: stary budyneczek, lwa z urwaną łapą (ZB zaręcza, że to nie jego sprawka!), parę romantycznie dłubiącą sobie wzajemnie w uszach...
To moje miejsce na ziemi. Nigdy mnie nie znudzi. Mogę po raz setny zrobić zdjęcie temu samemu widokowi: przecież na setnym wygląda tak samo pięknie, jak na pierwszym! Mogę codziennie tędy przechodzić, codziennie się cieszyć. I zawsze, gdy przechodzę, szczęście aż mnie dławi. To moje! Co z tego, że nie na wyłączność?...

2016-05-18

Świątynia Konfucjusza 文廟

Chyba wszyscy wiedzą, jaki jest mój ukochany zabytek Kunmingu. Tak, zgadliście, Świątynia Konfucjusza! Nie będę się wgłębiać w jej historię - już dawno ją dla Was streściłam. Dziś więc tylko parę zdjęć, parę anegdotek, kilka wspomnień.
Jeszcze w zimie uczyłam się tylko w bibliotece. Biblioteka była ciepła. Choć tak samo nieogrzewana, jak moje mieszkanie, dogrzewali ją liczni studenci. Siedziałam więc przy niewygodnym stoliczku, stokroć lepszym od dziecięcego biurka w moim pokoju i cieszyłam się tym, że mi chwilowo nie kostnieją palce. Bibliotekę zamykano dopiero koło dziesiątej wieczorem, kiedy i tak marzyłam już tylko o łóżku.
A potem przyszła wiosna, cudna kunmińska wiosna! Jeśli tylko nie padało, zamiast pchać się do biblioteki, wypatrywałam na kampusie Uniwersytetu Yunnańskiego wolnych stolików. Mało ich było, zdecydowanie za mało. I jeszcze do ubikacji daleko... Właśnie dlatego jako miejsce nauki wybrałam Świątynię Konfucjusza; w samym centrum a jednak odseparowaną od miejskiego zgiełku zielenią, czerwonymi murami i pewnie jakimś tajemnym fengshui. Zamawiałam w herbaciarence herbatę - za kilka yuanów dostawało się gaiwan z liśćmi herbaty (bądź suszoną chryzantemą, jak kto lubi), a do tego wielgachny termos wypełniony wrzątkiem. Siadałam przy stoliku, rozkładałam książki i... najpierw rozkoszowałam się miejscem i herbatą. Następne godziny mijały mi na nauce, przerywanej rozmowami z tubylcami, obserwacjami ucywilizowanej przyrody (ach te klomby!) i występami amatorskich zespołów opery pekińskiej. Cóż za relaks! Co za wspaniałe popołudnie! Nawet jeśli nie zdołałam się tu nauczyć tyle, ile w bibliotece - było warto.
Kiedy zamieszkałam w Kunmingu mniej lub bardziej na stałe, zaczęli przyjeżdżać do mnie goście. Przyjaciele, rodzina, znajomi znajomych, fani bloga... Wszystkich zawsze prowadzałam do Świątyni Konfucjusza. Na opowieść o Starym Kunmingu i na herbatę. Na żale nad zmarnowanym potencjałem turystycznym tego miasta, na złorzeczenie ludziom, którzy pozwolili zniszczyć większość tego pięknego zabytku. Na chwilę oddechu. Z dumą powiem, że wielu gości pokochało to miejsce tak samo jak ja.
Niestety, i tu dotarła modernizacja. Choć alejki nadal są okupowane przez emerytów grających w chińskie szachy albo w go,
choć balustradę kamiennego mostu nadal zdobią sponiewierane lwy,
a ławki zajęte są przez spragnionych wieści staruszków,
niestety - odebrano mi największą radość. Zamknięto herbaciarnię!
Oficjalna wersja wypadków jest taka, że Świątynia jest w trakcie renowacji i herbaciarnię trzeba było zamknąć z przyczyn technicznych. Plotki zaś głoszą, że po pierwszym remoncie, który się zaczął rok temu i trwał prawie pół roku, po prostu podniesiono czynsz. I odtąd dawna herbaciarenka straszy blachą falistą; niby nadal można sobie usiąść w cieniu historii, ale - to już nie to samo...
Połaziłam, podumałam, przysiadłam na ławeczce, uważnie obserwując panią haftującą wkładki do butów. Ciekawe, czy Jej też brakuje herbaciarni?...
Tego dnia przyszłam wcześniej na herbatę, ale tak naprawdę byłam umówiona ze świekrą. Uczy się ona opery pekińskiej (na naukę nigdy nie jest za późno!) od Nauczyciela Ma, niewątpliwej sławy wśród yunnańskich amatorskich trup operowych. Od wielu lat prowadzi on wykłady na temat opery; jest niezłym akompaniatorem, ale - moim zdaniem - nieszczególnie dobrym nauczycielem. Mało przejmuje się intonacją i gestykulacją. Jeśli ktoś odśpiewa od początku do końca swoją partię i nie zgubi się po drodze, to w zasadzie nie zgłasza zastrzeżeń.
Spostrzeżeniami tymi nie podzieliłam się ze świekrą. Widać, że darzy ona Nauczyciela Ma wielkim szacunkiem. A przecież nie uczy się z zamiarem rozpoczęcia kariery operowej, tylko dla przyjemności. Skoro jest Jej przyjemnie, a lekcje są niedrogie - to po co ingerować?
Siedziałam sobie w ćwiczeniówce Nauczyciela Ma i zastanawiałam się nad tym, jak cudowne jest życie chińskich emerytów. W zasięgu ręki mają tyle rozrywek, tyle okazji, by się spotkać z przyjaciółmi i robić coś, co lubią! Moi świekrowie prowadzą życie towarzyskie zdecydowanie bogatsze ode mnie. Z najwyższym trudem udaje nam się spotkać raz w tygodniu na kolację - bo w poniedziałek lekcja tańca, we wtorek spotkanie z siostrami, we środę opera, we czwartek coś tam... No, w piątek możemy się ewentualnie spotkać ;)
Trzymam za samą siebie kciuki, by w ich wieku tak samo radośnie i aktywnie podchodzić do życia.