2016-02-29

koszmar

Obudziło mnie jęczenie ZB. Rzucał się po całym łóżku, łkał, coś niewyraźnie mamrotał. Strasznie się męczył, więc go obudziłam. Przytulił się do mnie jak tonący do koła ratunkowego; minęło dobrych parę minut, zanim się uspokoił. Chwilę potem - zasnął. Spokojne pochrapywanie wybiło mnie ze snu na dobre. Od trzeciej do siódmej nie zmrużyłam już oka. W końcu ZB się obudził, przeciągnął i przytulił do żony. Po pierwszej porcji porannych czułości pytam, co to się stało w nocy, dlaczego się rzucał jak obłąkany i powiedziałam, żeby na drugi raz tyle nie jadł na kolację, to mu się nie będą śnić koszmary.
ZB patrzy na mnie stropiony. Po chwili spuścił oczy, a na lica wypłynął mu krwawy rumieniec. I mówi - śniło mi się, że przestałaś mnie kochać i odeszłaś.

2016-02-28

Podróż na wschód Azyi IX

Sapieha dotarł już do Mongolii.

Zapadłszy na nocleg w ślicznej, bogatszej widocznie części stepu, bo namioty porządniejsze, konie lepsze, stada owiec liczniejsze, trawy bujniejsze — poznać miałem, w tej pierwszej, już nie czaharskiej ale czysto mongolskiej osadzie, chwalebny obyczaj mongolski dodawania przejezdnemu straży honorowej w postaci — jak ją nazwał mój kozak — karaułskiej djèwoszki. Ubrana w kożuch barani, bo noce już bardzo chłodne, ma za zadanie usługiwać, psy i ludzi od namiotu odpędzać, głównie zaś kożuchem, skleconym tylko z niewyprawionych skór baranich, drobiazg wszelaki od gościa odganiać. Kożuch i nadobna, acz nieco kanciata w ruchach i głosie dziewoja, pachną gwałtownie, przypominając capa w październiku. Zrobiwszy porządek zewnątrz z psami, które tu
pełnią rozmaite funkcye policyi miejscowej, weszła napowrót do namiotu, i zawinąwszy się w swój kożuch, legła jak długa na poprzek wejścia, czyniąc przejście wprost niemożliwem. Zagrzane w namiocie zapachy, buchły chmurą ku mnie. Na szczęście byłem okrutnie zmęczony i śpiący, i mimo blizkości kożucha zasnąłem niebawem jak kamień.[szalenie plastyczny opis, nieprawdaż? :D]
*
[podróż przez bezkresne mongolskie stepy] Jako prawdziwy nowicjusz w rzeczach wielkich, prawdziwy Europejczyk, nerwowy i o małym widnokręgu, do rozmiarów lilipucich Europy przywykły, szamotam się, nerwuję, gniewam, rzucam — wobec tego przestworza, które mnie swą nieskończonością przygniata. Do jakiegoś celu dobiedz, coś dogonić, jedyną moją myślą i życzeniem — szukam za jakimś rzeczywistym, nieurojonym przedmiotem poza sobą — jedyną rzeczywistością na tym bezdennym obszarze była moja telega i wiozące ją poczciwe Mongoły. Na nich skrupić całą moją złość karła postanowiłem, i jak gdyby te biedaki winne były temu, że ich kraj taki nieskończony, zaczynam krzyczeć i bić! Dostało się pierwszemu z kraja; gdym palnął raz i drugi nahajem, mój boy, Chińczyk, miał pierwszy raz w życiu myśl dobrą; siedząc w teledze, gdziem go zamiast siebie umieścił, woła do mnie: »Panie, ten człowiek jest bardzo ubogi...« Ochłonąłem — daję rubla poczciwemu Mongołowi na odszkodowanie batogów, biedak czołem w ziemi ryje, by mi swą radość i wdzięczność okazać.[och, chętnie bym Cię, paniczyku, wybatożyła dla kaprysu, a potem dała Ci rubla i oczekiwała ukłonów do ziemi! Ale jeszcze chętniej wybatożyłabym Cię tak, żebyś z tej ziemi już nie mógł wstać...]
*
Piszę w jurcie; w kącie zwinięty we czworo, w całem tego słowa znaczeniu, siedzi Mongoł. Biedaka
przydzielono mi, jak zwykle, jako karaulnego. Ni młody, ni stary, któż zgadnie wiek takiego stworzenia, spalonego, wysuszonego słońcem, wiatrem stepowym? Zmęczona, chuda twarz; oczy jeno błyszczą, a śledzą za każdym ruchem moim, chcąc zgadywać myśl, życzenie. Gdy mi obiad przynieśli — ohydy, które on za najlepsze w świecie przysmaki uważa: ryż z baraniną jeszcze drgającą, bo napół żywą — oczy te biedne jeszcze bardziej błyszczeć poczęły, tak patrzały w mój talerz, jak nieboszczyk Tantal na ową butelkę szampana patrzał, którą złośliwi bogowie nad nosem mu zawiesili. Ale ja chyba lepszy od bogów heleńskich — dzielę moją porcyę, dodaję szklankę herbaty, kawał chleba jak kamień twardego, poczem tytoniu w fajkę mu nakładam. Gdy skończył, patrzę na te oczy, od lat wielu zapewne tak słodko i szczerze się nie uśmiechnęły, jak w chwili, gdy na jedno kolano padłszy, dziękował mi. [ryż z baraniną, mniam! Ale dla Sapiehy obrzydlistwo. Oj, niewiele musiałeś poświęcić, żeby uznać się za lepszego od bogów ;)]
*
[opis Mongołów] Jednym z charakterystycznych rysów tych ludzi jest wielka łagodność, w
przeciwieństwie do Chińczyków, zawsze raczej w złym humorze będących, zawziętych, gniewliwych i mściwych. Typ ogólnie bardzo brzydki: twarze okrągłe, nosy szerokie, ale nie przesadnie, nieco spłaszczone, policzki nieco wystające, ale nie tak znacznie jak np. u Buryatów, cera przeważnie oliwkowo - brunatna a zwłaszcza brudna. Twarzy świeżej, młodej, prócz u dzieci, jak zresztą u wielu innych ras, dużo na powietrzu i słońcu przebywających, nie widać. I to czyni tych ludzi brzydkimi, te niezliczone zmarszczki grube, mięsiste a głębokie. Za to torsy przepyszne.[...] Częściej tu widzę kobiety. Wczoraj czy przedwczoraj wiozły moją telegę dwie panie konno, siedząc po męsku, w męskich kapeluszach. Odfotografowałem je. — Dziwnie się czeszą: włosy namazane tłuszczem, powiedzmy od razu łojem, tak że stanowią jedną zbitą masę, zupełnie twardą, środkiem głowy
rozdział, poczem te stwardniałe włosy jak dwa skrzydła po obu stronach głowy stoją; za uszami ich końce, mniej nałojone, połączone w rodzaj warkocza podpiętego ku górze. Na owych skrzydłach i warkoczu nawleczone, bardzo piękne często, srebrne klamry rzeźbione a jour, zdobne koralami i kawałkami bursztynu. Podobne do tych klamer ozdoby w uszach, na szyi, na piersiach, u pasa, zakrywają formalnie samą właścicielkę — co im się, mówiąc między nami, bardzo chwali, bo właścicielki niepiękne. Na głowie wielki, czarny, filcowy, wołochaty, owalny kapelusz, troszkę przypominający czapki naszych Lisowczyków. [to pewnie z powodu tej agresji i złości Chińczycy najeżdżali Mongolię i ją podbili, ustanawiając tam swoją dynastię, zwłaszcza, że Mongołowie tacy łagodni. A, nie, to chyba było jednak jakoś inaczej... :D]
*
Tam siedział Mongoł, młody jeszcze, koło niego pacholę i kilkoro dzieci i stary, napół ślepy dziad. Dawaj grać — a cóż? Niech zaśpiewa jaką dumę o Czyngishanie. Mongoł z guślą w ręku spojrzał na mnie zdziwiony, że taki biały cudak coś wie o Czyngishanie; spojrzał potem po swoich, posmutniał, oczy puścił hen ku miesiącowi, znów zwrócił na nas: dumnie i hardo tym razem patrzały te oczy, wreszcie zbiegły na guślę — i jął grać.
Guśla stara, staroświecka, kwadratowa, skórą oślą obciągnięta; dwie struny z końskiego włosienia; długa szyja, a u jej końca — cóż innego mogło być ozdobą u Mongoła, jak nie koński łeb? Ciągnął Mongoł smyczkiem krzywym jak cięciwa łuku, a guśla smętny, cichy, posępny śpiew zaczęła.
Mongoł jął guśli wtórować i dzieje dawne opowiadać. Śpiew guśli zmieniał się chwilę, śpiew Mongoła zawsze ten sam; guśla rzewnie, tkliwie, chwilami płaczliwie za przeszłością tęskniąc, śpiewała. Mongoł hardo, gromko zaciągał, urywał; to guśla sama śpiewała, to znów Mongoł
opowiadał... I tak w skupieniu słuchaliśmy wszyscy — i dzieci i dziad i bab parę, które muzyka ściągnęła, i jemszczyk i Buryata — słuchaliśmy pieśni, która cicha i rzewna płynęła w
stepie budzić dawne wspomnienia, a step przypominał sobie, jak to wtedy bywało!
Dziwna rzecz, jak muzyka ta przypomniała mi kiedyś słyszane śpiewy starych guślarzy hercogowińskich. Ta sama dykcya, to samo zaciąganie, ten sam smutek, żal, tęsknota w
śpiewie, te same budzą oddźwięki w duszy.[piękny opis morin chuura i brak głupich komentarzy na temat "zarzynania kota". Tym razem Sapieha pokazał klasę :)]
*
Mongolia, po zawojowaniu przez swych władców Chin, została z cesarstwem połączona, pierwotnie jako panujący element; dziś, kiedy po mongolskich, dostali się znowu na tron rodowici chińscy
cesarze (dynastya Ming), a po nich dynastya Mandżu, z dalekiej i zaniedbanej prowincyi — niechęć do Chińczyków jest tu ogólna, trochę z pogardą pomieszana, bo czasów Kublej  hana tu nie zapomniano, zwłaszcza że cztery wielkie rody książęce wywodzą się od rozmaitych tego wielkiego wodza potomków. [niechęć ta trwa zresztą po dziś dzień, tak w Mongolii Wewnętrznej, jak i tej właściwej. Z pełną zresztą wzajemnością.]
*
Raz był jarmark; kupcy chińscy wylegli z Majmaczynu (tak nazywają tu chińskie osady kupieckie), wielu Buryatów z kramikami; Mongoły czystej krwi, handlem nie plamią palców. Między stosami kapeluszy damskich i męskich, formy mongolskiej, wyrobu może europejskiego, małych zwierciadełek okrągłych, gdzieś w Niemczech lub Rosyi wyrabianych a bardzo pokupnych, skór kozich lub baranich, herbaty w cegiełkach, najgorszego gatunku, spotykam i produkt austryacki: jeden z nielicznych, jakie się na dalekim Wschodzie spotyka, tj. zapałki, zdaje mi się z napisem:
»Zanardelli Trieste«. Zajechawszy aż tu, są one raczej przedmiotem zbytku, bo praworny Mongoł krzesze jeszcze ogień po dawnemu.[zapałki przedmiotem zbytku!... ech, znak czasów - dziś to zapałki są dla nas "po dawnemu" i raczej rzadko można je spotkać...]
*
Wreszcie dnia trzeciego rano wyruszam z ostatniego w Mongolii noclegu. Szkoda, że i to już minęło! Było wiele przykrych chwil, wiele trudności, niewygód; ale cóż na świecie piękniejszego, jak
pożyć dni kilkanaście w stepie! Ta wolność, ta swoboda, jakże miłym i zazdrości godnym zrobiły one Mongoła? Lud biedny, po największą części w łachmanach, ale wolny na swym koniu jak ptak, swobodny, to też wesół, śpiewa, śmieje się, wiecznie żarty, dowcipy. Czy o 4-tej rano wyjeżdżałem, czy w żar południowy, zawsze miałem przed oczyma uśmiechnięte twarze. A nader poczciwy to lud, zwłaszcza w głębi stepów; jedyna zbrodnia, którą się dopuszcza, i to rzadko, to kradzież koni [...].
*
Ostatniego dnia, tj. dziś rano, przyjeżdżamy przed rzeczkę nie szeroką, ale nader głęboką. Przewóz przez tę rzeczkę najprymitywniejszy, jaki dotąd widziałem; dwa ogromne pnie do połowy wydrążone, kilku deskami do kupy zbite; na to wtaczają moją telegę, tak że koła aż po osie w wodzie
zanurzone, i za pomocą drągów przepływamy przez rzekę. Smutne jednak myśli ogarnęły mnie na ten widok. Tędy idzie od lat dziesiątek czy setek handel herbaciany do całej Rosyi, tędy płyną całe strumienie wozów i wielbłądów ładownych herbatą, która daje miliony bogaczom sybirskim — i nie
zdobyto się nawet na prom uczciwy! To zdaje mi się przykład wyjaśniający, czemu Słowianie Niemcom, Anglikom nie mogą wyrównać - słowiańska gnuśność.

Tą rzewną pieśnią o wolności i stepie, a także o słowiańskiej gnuśności, Sapieha żegna się z Mongolią; jego podróż się tu nie kończy, bo - musi on przecież przez Rosję wrócić do domu. Ale ja już z niego wyssałam całą MOJĄ Azję.
Ech, dziesięciomiesięczna podróż z honorami po Azji dzikiej jeszcze i nieznanej!... Urodziłam się jakieś sto lat za późno ;)

2016-02-27

crumble ananasowy (ananas pod kruszonką)

Nie lubię, nie znoszę kalek językowych. Ale naprawdę wolę powiedzieć "crumble ananasowy" niż ananas pod kruszonką. Jakoś bardziej chrupiąco brzmi crumble niż kruszonka. A deser jest najprostszy na świecie i cudowny w zimie, na rozgrzanie.

Składniki:
  • ananas, posiekany na około dwucentymetrowe kawałki
  • cukier
  • mąka
  • płatki owsiane
  • masło
  • gałka muszkatołowa
  • sól
  • limonka - sok
  • imbir - starty lub drobniusieńko posiekany

Wykonanie:
  1. Rozgrzewamy piekarnik. Robimy to zaraz na początku, bo wykonanie deseru jest bardzo proste i szybkie.
  2. Przygotowujemy kruszonkę: łączymy masło, cukier, mąkę, gałkę i szczyptę soli. Cukier i mąka w równych porcjach, a masła tyle, żeby suche składniki zlepić. Ja zawsze wszystko robię na oko, dlatego mam na podorędziu płatki owsiane, którymi poprawiam konsystencję. Kruszonka powinna się, zgodnie z nazwą, kruszyć :P
  3. Naczynie żaroodporne smarujemy masłem. Układamy ananas, polewamy sokiem z limonki i posypujemy imbirem. Ilość imbiru zależy tylko od tego, jaką macie tolerancję na ten ostry przecież smak. Na wierzch kruszymy kruszonkę.
  4. Przykrywamy naczynie folią i zapiekamy 20 minut w 180 stopniach, a potem jeszcze kwadrans bez folii, żeby się przypiekło. Często w celu spieczenia włączam termoobieg, a wtedy skracam czas przypiekania do 10 minut.
Najlepszy jest na gorąco, ale na zimno też daje radę :)

2016-02-26

Nie wyobrażaj sobie za dużo

Miał być wysoki, przystojny, oczywiście z poczuciem humoru i wielką muzyczną wrażliwością. Musiał, musiał być Polakiem. Bo przecież nie-Polak nie zrozumie subtelnych dowcipów Starszych Panów, nie zachwyci się Gałczyńskim, nie będzie ze mną śpiewał piosenek Osieckiej czy Kofty. Po co mi w domu ktoś, kto nie łapie tych wszystkich niuansów?
Kolejne zakochania udowadniały, że można sobie stworzyć nową wizję związku z kimś, kto jest intelektualnym zerem. Zwłaszcza jeśli ma się galopujące kompleksy i wierzy się, że on robi Ci łaskę, że z Tobą jest. Że można się zakochać w kimś brzydkim jak noc listopadowa i w ogóle nie zwracać na to uwagi. Że można się zakochać w kimś, kto Cię nie szanuje i nie dostrzegać tego, jak bardzo Cię nie szanuje. Ach, te różowe okulary!
Jeśli dziewczyna ma pecha, to zostaje na tym etapie i żyje, czasem do śmierci, z bęcwałem. Jeśli ma szczęście, to bęcwał (pierwszy, drugi, trzeci...) ją rzuci, a ona po jakimś czasie będzie ten fakt błogosławić. Czas ten może być krótszy, może dłuższy. Zazwyczaj jest dłuższy. Rany goją się powoli. A w czasie gojenia wizja idealnego faceta ulega stopniowemu przeobrażeniu.
Ma być dobry. Nie tylko dla mnie. Po prostu - dobry. Trzeba poobserwować, jak się zachowuje w towarzystwie, jak się odnosi do rodziny, jak rozmawia z wyżej i niżej postawionymi od siebie.
Nie może być agresywny. Wobec nikogo. Jeśli jest - to prędzej czy później i Ty zrobisz coś, co wyzwoli jego agresję.
Nie może być głupkiem.
Musi umieć okazać uczucie na sto różnych sposobów.
Jedyne, co zostało z pierwotnej wizji to muzyka i poczucie humoru. Nie, nie rozumie Starszych Panów. Pewnie nigdy nie zrozumie. Ale rozumie mnie. I kocha. A to jest ważniejsze od wszystkiego na ziemi.
Nie wyobrażaj sobie za dużo. Rzeczywistość zapewne okaże się inna niż marzenia... i zapewne dobrze na tym wyjdziesz. Czasami spełnienie marzeń zmienia życie w piekło, bo marząc rzadko dbamy o istotne detale ;)

PS. Inspirację do tego wpisu zaczerpnęłam stąd.

2016-02-25

Chińskie seriale

25 dzień danego miesiąca = W 80 blogów dookoła świata. Tym razem temat jest telewizyjny.
Właściwie nie powinnam mieć nic do powiedzenia na ten temat, bo telewizji nie oglądam programowo. Nie mamy wykupionej karty telewizyjnej. Pudło stoi, ale głównie po to, żeby móc pooglądać DVD z filmami i koncertami. Na bieżąco nie oglądam nic, bo telewizja w każdym kraju mnie denerwuje.
Czasem jednak przychodzi czas, kiedy z telewizją się przepraszam. Jest to głównie czas choroby czy też złego samopoczucia. Choruję dość rzadko, ale jestem meteopatką i przy zmianie pogody głowa odmawia posłuszeństwa. Nie jestem w stanie wtedy nawet czytać. Przy takich właśnie okazjach wyszukuję w internetach seriale różnej proweniencji i namiętnie je oglądam w przerwach w spaniu. W sumie dość rzadko sięgam po tytuły chińskie. Drażnią mnie naiwne historyjki, złoszczą przekłamania historii i denne efekty specjalne. Niektóre seriale jednak pokochałam głęboką miłością. Zachwyciło mnie w nich wiele - poczucie humoru, aktorstwo, realizacja, pomysł... Poniżej znajdziecie moją prywatną listę przebojów. Kolejność przypadkowa. Niestety, te seriale, które tak sobie ukochałam, na youtube istnieją wyłącznie w wersji chińskojęzycznej, bez angielskich napisów. Z angielskimi napisami są tylko kopanki i romantyczne do obrzydzenia tasiemce, brrrr...

1. Dwustronna taśma klejąca 雙面膠

To chyba pierwszy chiński serial, który naprawdę mnie wciągnął. Kwestia scenariusza - jest bowiem oparty na powieści pod tym samym tytułem, a powieść ta jest po prostu świetnie napisana.

Mamy sobie małżeństwo tuż po ślubie. Mieszkają w Szanghaju. Ona to rodowita szanghajka, on - przybysz z północnego wschodu, który zaczepił się w korporacji po studiach i w Szanghaju po ślubie. Żyją sobie jak pączki w maśle do czasu przyjazdu świekry, której się nie podoba... no właściwie wszystko, ale przede wszystkim to, że jej synalek nie jest przez synową rozpieszczany. Kolejne odcinki pokazują eskalację konfliktu, który jest de facto konfliktem wynikającym z różnic kulturowych. Kobiety szanghajskie są znane ze swej przedsiębiorczości i z rządzenia domem twardą ręką, a szanghajscy mężczyźni to ponoć bez wyjątku pantoflarze. Tymczasem chiński Północny Wschód to siedziba macho, takie miejsce, w którym kobiety mogą się odezwać pod warunkiem, że mąż im łaskawie pozwoli. Tradycja ta jest utrwalana przez starsze kobiety, które uważają, że taki jest porządek świata. Ten związek po prostu nie może się udać.
Więcej o tym serialu napisałam tutaj.



2. 大宅門 Brama Wielkiej Rezydencji

U schyłku dynastii Qing w rodzinie pekińskich medyków i farmaceutów urodził się urwipołeć, który nie umiał płakać. Mała zaraza cały czas broiła, więc w końcu wygoniony został z domu. Niegłupi jednak był, choć krnąbrny, więc udał się do Jinanu i utworzył swoje własne imperium farmaceutyczne. Potem pogodził się z rodem, bił się z Japończykami, no, normalne życie mężczyzny z tamtych czasów ;)
Serial jest dobrze nakręcony, a aktorzy genialni. Tych, którzy grają sku złych ludzi, mam ochotę opluć, a ci dobrzy są wspaniali! Całość okraszona piękną chińszczyzną. I strojami z epoki. Więcej pisałam o tym serialu tutaj.


3. Przeszłe szczęścia rodziny starego Ma 老马家的幸福往事

Rzeźnik o nazwisku Ma żyje sobie spokojnie z żoną i trójką dzieci. A tu nagle przychodzi komunizm i transformacja. Serial pokazuje, jak Chińczycy dostosowują się do czasów, w których im przyszło żyć i jak to wpływa na rodzinę. Rzecz o tyle ciekawa, że ukazana z perspektywy "nizin społecznych".

4. Złote Gody 金婚

Cudowny pomysł na serial: 50 lat w małżeństwie = 50 odcinków. Widzimy, jak bohaterowie się poznali, jak założyli rodzinę; w kolejnych odcinkach obserwujemy ich perypetie na nieźle zarysowanym tle historycznym. A tło jest ciekawe, bo pokazuje czasy od 1956 do 2005 roku. Moim zdaniem - serial wprost znakomity.



5. Domek ślimaka 蜗居

O największej zmorze współczesnego Chińczyka: jak to zrobić, żeby mieć gdzie mieszkać, jeśli nie ma się dzianych rodziców i po studiach chce się zostać w mieście a nie wracać na wieś. Pokazane przez pryzmat perypetii dwóch sióstr, z których każda znalazła inne rozwiązanie tego problemu. W sumie historyjka błaha, ale ponieważ napisana z talentem przez 6-6 六六, tę od Dwustronnej taśmy klejącej, to wciągająca.



A może Wy możecie mi zaproponować jakiś fajny chiński serial?

Poniżej znajdziecie serialowe wpisy z innych krajów:

AUSTRIA: Viennese breakfast - Seriale kryminalne rodem z Austrii
FINLANDIA: Suomika - Ucz się języka fińskiego przez oglądanie seriali!
FRANCJA: Francuskie i inne notatki Niki - “Panie na Mogadorze” - pierwszy obejrzany serial francuski; Français mon amour - Francuskie seriale
GRUZJA: Gruzja okiem nieobiektywnym - Tiflisi-serial o Gruzinach dla Gruzinów
KIRGISTAN: O języku kirgiskim po polsku - Akademik, czyli blaski i cienie studenckiego życia w Biszkeku; Enesaj.pl - Wywiad z kirgiskim aktorem Nurbekiem Sawitachunowem
NIEMCY: Językowy Precel - Najlepsze niemieckie seriale
STANY ZJEDNOCZONE: Angielski C2 - Sheldon i seks; Specyfika języka - Serial z idiomem: Gotowe na wszystko; Język angielski dla każdego - Amerykańskie seriale godne polecenia, Papuga z USA - Amerykańskie seriale, przez które przypaliłam obiad
TANZANIA/KENIA: Suahili online - Co się ogląda w Kenii i Tanzanii
TURCJA: Turcja okiem nieobiektywnym - Fenomen tureckiego serialu
WŁOCHY: CiekawAOSTA - Pericolo verticale - serial o Alpejskim Pogotowiu Ratunkowym; Studia, parla, ama - Seriale, czyli prawdziwy ojciec Mateusz; Italia…Che meraviglia! - Top 5 włoskich seriali online

Jeśli spodobała Wam się akcja i chcielibyście do nas dołączyć, piszcie na adres: blogi.jezykowe1@gmail.com

2016-02-24

azalie

W zeszłym roku pierwsza rozkwitła dopiero 24 lutego. Zebrałam całą kolekcję zdjęć z przełomu lutego i marca, ale jakoś nigdy nie było okazji ich zblogować, a potem już było za późno. Oto one:
Kocham mój balkon!

2016-02-23

gołąbki i gołębie

Dopiero niedawno miałam okazję poznać etymologię nazwy "gołąbki". W dzieciństwie bardzo mnie bawiło, że danie z wołowiny, ryżu i kapusty zwie się gołąbkami. Może to dlatego, że gołębie też się bez opamiętania napychają ryżem? Do głowy by mi nie przyszło, że wszystko się wzięło z podobieństw i nieporozumień w językach słowiańskich..
Od czasu do czasu robię gołąbki dla męża, który za nimi przepada:
Jednak cały czas zastanawiałam się, jak w końcu smakują prawdziwe gołębie.
Dowiedziałam się. Są pyszne!
Pieczone gołąbki (nie wpadają same do gąbki, trzeba je tam wprowadzić przy pomocy pałeczek) to chrupiąca skórka, delikatne mięso, delicje! Odrzuca mnie od nich jedynie mała zawartość mięsa w mięsie: ileż to-to może ważyć? A jeszcze w większości to kości...
Od czasu do czasu jednak chodzę na gołębie do kantońskich knajp, w których podają je nie na ostro, a zupełnie zwyczajnie upieczone. Nie robię ich nigdy w domu. Choć na każdym większym kunmińskim targu można kupić żywe tuczone gołębie, przeraża mnie myśl, ile będę miała z nimi roboty, a przecież mięsa będzie z tego niewiele...

2016-02-22

tangyuan 湯圓

Wprawdzie w poniedziałki nie wrzucam wpisów kulinarnych, ale dziś jest szczególna okazja: Święto Lampionów 元宵節. W ten dzień Chińczycy obżerają się tangyuanami, czyli knedelkami z mąki ryżowej ze słodkim nadzieniem. Dziś przyjdzie do nas szwagierka z synem. Nabrała ona chlubnego skądinąd zwyczaju, by dzwonić do mnie (do mnie, nie do swojego brata!) przy okazji każdego ważnego święta, by zapytać, co będzie do jedzenia. Wie bowiem, że będę próbować przyrządzić tradycyjne dania samodzielnie. I że będę próbować tak długo, dopóki mi nie wyjdą.
W sumie z tangyuanami jest dość prosto, bo one właściwie nie mogą nie wyjść. Mogą być co najwyżej brzydsze lub ładniejsze. A przecież to nieważne - bo chodzi o to, żeby były pyszne ;)

Składniki:
Ciasto
  • mąka z ryżu kleistego
  • woda
Nadzienie

Wykonanie:
  1. Do miseczki z mąką wlewamy wodę. Zawsze to robię na oko czyli zaczynam od paru łyżek wody, zagniatam i od razu widać, czy jeszcze jest mąka, czy już jest ciasto. Jeśli jest za rzadkie i się rozpada, trzeba dodać mąki, jeśli za gęste - dodać wody. Ot, cała filozofia.
  2. Przygotowujemy nadzienie. Znów - na oko. W zależności od jakości sezamu/fistaszków po zmieleniu będą gęstsze albo rzadsze. Trzeba do masy dodać tyle cukru, by nadawała się ona do formowania kuleczek.
  3. Ciasto formujemy w wałek, odrywamy kawałki wielkości kopytek i ładujemy do środka farsz. Szczelnie zakrywamy porcję farszu ciastem; jeśli na cieście pojawiają się zmarszczki i pęknięcia, smarujemy je wodą.
  4. Gotujemy około 5 minut we wrzątku. Gotowe!

Jak widać, tangyuany wyszły tyleż apetyczne, co nieestetyczne. Zamiast śnieżnobiałych, idealnie gładkich pereł powychodziły ciapate paskudztwa. Ulepszyłam więc metodę. Dzięki niej tangyuany wyjdą takie jak trzeba.
Otóż: z farszu po zrobieniu należy utoczyć kulki, po czym je wsadzić na pół godziny do zamrażarki. W tym czasie zrobić ciasto. Następnie z ciasta formować sakiewki - najpierw zrobić kciukiem wgłębienie, a potem je powiększyć i uformować cienkie ścianki. Do takiej sakiewki wkładać kuleczki nadzienia i zamykać ciasto nad nimi. W ten sposób nie grozi nam "zafarbowanie" ciasta przez farsz. Tutaj krótki film instruktażowy:

Wszystkiego najlepszego z okazji Święta Lampionów!

2016-02-21

Międzynarodowy Dzień Języka Ojczystego

Przypada właśnie dziś i z tej okazji chciałam przygotować wypaśny wpis na temat słów chińskiego pochodzenia w naszej pięknej polszczyźnie. Niestety, nie znalazłam ich dużo.

  • Chiny - nazwa wzięta od nazwy dynastii Jin [czyt. Dzin] albo Qin [Cin].
  • Chow chow - rasa psa. Istnieje hipoteza, że "chow" pochodzi od 炒 chao [czał], czyli smażyć. Ponoć na Zachodzie zaczęto tak nazywać chińskie psy, bo przecież Chińczycy psy jadają. Po chińsku rasa ta nazywa się zupełnie inaczej, sōngshī quǎn 鬆獅犬 czyli pies [jak] napuszony lew :)
  • Czajnik - z mandaryńskiego 茶 cha [cza] czyli herbata.
  • Goji - czyli jagody kolcowoju. Jakoś nikt nigdy nie zadaje sobie trudu, żeby napisać po prostu kolcowój. No tak, goji brzmi dużo bardziej egzotycznie. Problem w tym, że jest to nazwa przejęta wprost z angielskiego, a ta z chińskiego. Na początku było gouqi 枸杞 (czyt. gouci). W wersji angielskiej zapisuje się to "goji", bo Anglik podobnie wymówi. Problem w tym, że gdy nazwa trafiła do Polski, nie zapisano jej "gouci" albo "godzi", żeby Polak podobnie wymówił, tylko zostawiono "goji" Skutkuje to tym, że ludzie mówią tak, jak piszą, a w dodatku odmieniają - ostatnio natknęłam się na "owsiankę z goją". Czyli w Polsce już są osoby, które uważają, że skoro "jagody goji", to znaczy, że jest "ta goja"...
  • Herbata - cząstka "ta" - od xiameńskiej wymowy 茶 - dey, przez angielski tea. 
  • Kantyna - z chińskiej restauracji 餐廳 cān​tīng
  • Kaolin - z wysokiego szczytu ;) 高嶺 - nazwa tej specyficznej gliny pochodzi od nazwy miejsca, w którym była wydobywana.
  • Keczap - od 鮭汁, kôe-chiap/kê-chiap oznaczającego sos... rybny w dialekcie xiameńskim. W anglojęzycznym światku tak określano początkowo wszystkie sosy, zrobione z owoców morza, grzybów i innych takich, ale współcześnie termin jest zarezerwowany dla sosu pomidorowego.
  • Kumkwat - z kantońskiej złotej pomarańczy 金橘 kam kwat.
  • Kung-fu - z kantońskiego 功夫 gun1 fu1, oznaczającego wysiłek.
  • Liczi - z mandaryńskiego 荔枝 lìzhī [lidży]
  • Longan - z kantońskiego 龍眼 lung4 ngaan5 czyli oka smoka.
  • Madżong - z 麻將 majiang [madziang]. W Polsce utrwalony w angielskiej pisowni mahjong.
  • Nankin - bawełniana tkanina, nazwa pochodzi od miasta Nankin 南京 (Nanjing), w którym była produkowana. 
  • Sampan - z kantońskiego 舢舨 (saan1 baan2), którym się określa właśnie takie łódki.
  • Szantung - rodzaj jedwabiu, nazwa od prowincji 山东 Shandong [szandon].
  • Szarpej - rasa psa, nazwa pochodzi od shā pí 沙皮 czyli "piaszczystej" skóry.
  • Tajfun - z chińskiego 颱風 taifeng.
  • Tofu - z 豆腐 doufu.
  • Ulung - typ herbaty, od 烏龍 wulong [łulon] - czarny smok.
  • Wok - z kantońskiego 鑊 wok czyli kocioł.
  • Żeńszeń - z chińskiego rénshēn" [żenszen] 人蔘.
A może Wy moglibyście poszerzyć mój mały słowniczek sinologizmów?

PS. Wbrew pozorom pingpong jako nazwa dla tenisa stołowego nie narodził się w Chinach, a w Anglii, ojczyźnie tego sportu. Chińskie znaki są tylko fonetycznym tłumaczeniem - pīng​pāng. Moim zdaniem tłumaczenie to jest idealne. Spójrzcie: chińskie znaki pingponga wyglądają jak gracze nad stołem: 乒乓!
Nie jest też zapożyczeniem z chińskiego mintaj, choć Chińczycy z Północy zwą go 明太鱼 mingtai yu... Ale o tym kiedy indziej :) 

2016-02-20

muffinki czekoladowe z tofu

Kiedy czytam wypasione przepisy z kulinarnych blogów typu Kwestia Smaku albo Moje Wypieki, ślinka mi cieknie. Na tym zazwyczaj się kończy, bo po prostu większości składników do tych wspaniałych deserów albo nie mogę tutaj kupić, albo kupić mogę, ale wolę za tę samą kasę iść na bardzo dobry, wielodaniowy obiad do niezłej restauracji. Sery, śmietana, masło - to produkty luksusowe. Kupuję je od czasu do czasu, ale rzadko "marnuję" na desery. Jogurt naturalny czy ciasto francuskie dostępne są tylko w marzeniach.
Największą bolączką był zawsze ser. Dziś swojski twaróg zastępuję przemielonym rubingiem albo miękkim tofu. Tym drugim chętniej, bo taniej...
Poniżej zmodyfikowany na kunmińską modłę przepis z Kwestii Smaku.

Składniki:

  • 1 i 1/2 szklanki mąki pszennej
  • 3/4 szklanki cukru trzcinowego
  • 1/3 szklanki kakao
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 1/3 łyżeczki soli
  • 1/2 szklanki mleka
  • 1/2 szklanki wody odsączonej z tofu/jogurtu
  • 1/3 szklanki oleju roślinnego
  • 1 łyżka octu winnego
  • 1 łyżka tahiny (opcjonalnie)
  • 1 żółtko
  • Nadzienie tofu:
  • 125 g podziabanego widelcem miękkiego tofu albo tyleż zmielonego tofu zwykłego
  • 2 łyżki cukru
  • 1 łyżka mąki ziemniaczanej
  • 1 białko

Wykonanie:
  1. Zaczynamy od nadzienia tofu: wszystkie składniki solidnie wymieszać i włożyć do zamrażarki na około 30 minut.
  2. W tym czasie nagrzewamy piekarnik i robimy ciasto.
  3. Mąkę przesiać do miski, dodać cukier, kakao, proszek do pieczenia, sól i solidnie wymieszać.
  4. Dodać mokre składniki: mleko, jogurt/woda spod tofu, olej, ocet i żółtko. Ja dodaję jeszcze tahinę, bo wybitnie pasuje mi do mocno czekoladowego ciasta. Składniki wymieszać.
  5. Foremki napełniać warstwami, tzn. łyżka masy, kopiasta łyżeczka farszu i znów łyżka masy. Mnie wyszło dokładnie 18 niewielkich muffinek, czyli akurat trzy blaszki.
  6. Piec 25-30 minut w temperaturze 180 stopni.

2016-02-19

wiewióry 松鼠

No dobra. Nie znoszę ich tylko wtedy, kiedy zżerają mi balkonowe kwiatki. Kiedy buszują po parku, są słodkie okropicznie :) Zwłaszcza, gdy wtranżalają fistaszki, wyrzucają skorupki i wracają do ludzi po więcej.
Wiewiórka to po chińsku "sosnowa mysz" 松鼠. Również inne stworzenia z nadrodziny myszowych mówi się "jakaś-tam-mysz". Nie tylko myszowych zresztą. Na przykład na kangura mówi się "mysz z torbą" 袋鼠. Również kret jest "kretowatą myszą" 鼴鼠. Mysz objuczona 負鼠 to opos itd.
Uwielbiam chiński, wiecie? :)

2016-02-18

Stacja pomp

Spacerując nad Szmaragdowozielonym Jeziorem, natknąć się można na niepozorny budyneczek
który okazuje się być muzeum kranówki. No dobra - muzeum wodociągów. A jeszcze konkretniej - muzeum pierwszego kunmińskiego wodociągu, który zaczynał swój bieg właśnie tu, przy jeziorze zwanym wówczas Stawem Dziewięciu Smoków:
a dzisiaj po prostu Szmaragdowozielonym Jeziorem.
Pierwszy wodociąg pojawił się tutaj w sierpniu 1917 roku, a zaczął działać w 1918, więc ma prawie sto lat. O ile na początku XX wieku do celów konsumpcyjnych służyła kunmińczykom przede wszystkim woda studzienna, a nosiciele wody sporo zarabiali, o tyle od lat dwudziestych sytuacja powoli zaczęła się poprawiać. Oczywiście, na początku publiczne ujęcia wody były rozmieszczone tak rzadko, że i tak większość wody używanej w gospodarstwie domowym brało się z licznych rzek, ale bez wątpienia - był już krok na drodze do nowoczesności.
Ciekawe, że tak długi czas zajęło kunmińczykom stworzenie sieci wodociągowej, skoro pierwsza hydroelektrownia zaczęła w Kunmingu działać już w 1912 roku przy Grobli Kamiennego Smoka. Prąd pojawił się więc dużo wcześniej niż woda z kranu (we wspomnieniach starych kunmińczyków latarnie uliczne były znakiem Nowych Czasów). Co ciekawe - oba te udogodnienia pojawiły się w Kunmingu przez... Francuzów. Od momentu, gdy Kunming połączono z Hajfongiem w 1910 roku linią kolejową, wszystkie wynalazki zachodnie miały szansę pojawiać się tu dość wcześnie. Nie mniej zasłużony jest Tang Jiyao, który wszystkim tym szalonym a nowoczesnym pomysłom przyklaskiwał - wysyłał ludzi do Wietnamu (głównie Hajfongu i Hanoi) by się uczyli tych wszystkich nowoczesnych rozwiązań. Cała ta ekipa pokonać musiała nie tylko wrodzoną niechęć do zachodnich dziwactw, ale i próg technologicznego zacofania. Większość różnego typu maszyn, które się w owym czasie w Kunmingu pojawiła, to były importowane wprost z Niemiec Siemensy albo wynalazki francuskie.
Od 2 maja 1918 roku począwszy, wodociąg dziennie dostarczał do miasta ponad tysiąc kubików wody. Jeden kubik kosztował trochę ponad 7 fenów*. Za taką kwotę można było wówczas kupić mniej więcej 3 kg ryżu. Ludność uważała więc kranówę za dość drogą i dopiero na początku lat '20-tych zaczęła się powoli przekonywać do pomysłu; wcześniej z dobrodziejstw wodociągu korzystały głównie instytucje. Zresztą - początkowo publiczne kurki były rozmieszczone co około pół kilometra, więc korzystanie z "publicznej" wody było dość niewygodne. Wyobraźcie sobie: w całym mieście łącznie były zaledwie 84 kurki! A jeszcze były z nimi niezłe cyrki - czasem ciśnienie było za niskie i zamiast wody leciało z nich powietrze; trzeba było się do nich przyssać, żeby w końcu poleciała woda.
Zaledwie tysiąc kubików! Dziś miasto potrzebuje tysiąc razy więcej! Zamiast jednej stacji pomp - jest ich dziś trzynaście. Zamiast 10 kilometrów wodociągów, jest ich 3400. To normalne, że miasto rośnie, ale skala mnie poraża.

Bardzo chciałabym wejść do tego muzeum i wszystko dokładnie obejrzeć. Niestety, za każdym razem odbijam się od zamkniętych drzwi, choć chodzę tam w różne dni tygodnia i o różnych porach. Dlatego jeśli chcecie zobaczyć, jak muzeum wygląda w środku, obejrzyjcie sobie zdjęcia tutaj.

*groszy chińskich

2016-02-17

Wiosna w Kunmingu

Uwielbiam ten moment, gdy zima niepostrzeżenie przechodzi w wiosnę. W Kunmingu właściwie nie ma pory przejściowej z pluchą, deszczem i katarem. Jednego dnia temperatura nocna wynosi 4 stopnie, a drugiego - jest pełne słońce, 21 stopni, ludzie w podkoszulkach i komary. I już tak zostaje. Z atmosferycznego punktu widzenia główną zmianą w Kunmingu jest wiatr. Po cichej i dość spokojnej zimie nagle zaczyna urywać głowę. Meteopaci - w tym moje małe moi - klną w żywy kamień, ale jednocześnie - oddychają z ulgą w porządnie przewietrzonym mieście. Zimowy zaduch i resztki smogu znikają jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Mewy małymi stadami wracają do Rosji. W tym roku zima trwała wyjątkowo długo - skończyła się dokładnie w Święto Wiosny czyli chiński Nowy Rok. Dlatego otumanione mewy pałętają się jeszcze po Szmaragdowozielonym Jeziorze, nad które wybraliśmy się, jak prawie codziennie, na spacer:
Jest już jednak wiosennie - śliwy w pełnym rozkwicie, szczelnie pokryte pszczołami, a pachnące zupełnie obłędnie. Zapachem kwitnących śliw można się upić i wcale się nie dziwię pszczelim amorom.

Jednak najwięcej czasu spędziłam nie gapiąc się na krzykliwe ptaszyska czy opędzając się od pszczół, a rozkoszując się delikatną urodą kamelii. Jak pamiętacie, kamelie są symbolem Kunmingu i rosną wszędzie. WSZĘDZIE. Oczywiście najwięcej w Kameliowym Ogrodzie przy Złotej Świątyni, ale jakiś czas temu i jeden zaułek nad Szmaragdowozielonym Jeziorem zmieniono w kameliowe zagłębie.
Uwielbiam początek kunmińskiej wiosny. A Wy?