2013-12-01

współlokatorzy

Kiedy byłem mały, mieszkaliśmy w takim właśnie piętrowym domku z małym stryszkiem. Dom był, jak zawsze w ówczesnym Kunmingu, drewniany z glinianymi umocnieniami. Stare drewno uszczelniane było papierem, a w papierze mieszkały pluskwy. A ile ich było! Wytępić się paskudztwa nie dało, bo przechodziły przez nieszczelne drewniane ściany od sąsiadów. Rozwieszone nad łóżkami moskitiery nic nie pomagały - pękate od krwi pluskwy zasypiały w wygodnym moskitierowym hamaku; zawsze znajdowały nocą do nas drogę, ale rano myśmy o pierwszym brzasku wytłukiwali te, którym się zachciało spać na moskitierze - wystarczyło zgnieść palcami - plask, plask! - i krwawe plamy zostawały na moskitierze.
A na stryszku mieszkały szczury. Jak one się tam tłukły! Na parterze było słychać. A jakie tłuste!! Kolebiąc się na boki i kręcąc tłustymi tyłkami wdrapywały się na te schodki prowadzące na strych. Jako dziecko panicznie bałem się je spłoszyć, więc cichutko dreptałem za nimi. Próbowaliśmy przepędzić je przy pomocy kota, ale to kot się ich bał i uciekł.
Nie było wtedy lodówek, więc na przykład ciasteczka księżycowe czy dzongdze wieszało się u krokwi; kunmiński suchy klimat zostawiał je nienaruszone i niezepsute nawet przez trzy-cztery miesiące. Wtedy wszystko było zdrowsze, nie psuło się na drugi dzień...
Dziadek opowiadał, że razu pewnego obudził się w środku nocy, bo było mu duszno i nie mógł oddychać. A tu wielki szczur siedzi mu na piersi! I tak się w siebie nawzajem wpatrują, aż w końcu szczur sobie idzie. I wyobraź sobie, następnego dnia wszystkie szczury zniknęły, by nie wrócić ładnych parę lat. Dopiero po jakimś czasie odkryliśmy, że na podwórku zamieszkała łasiczka... Ale się te szczury ładnie pożegnały, prawda?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.