2013-09-13

płatki chilli 辣椒面

Stary doktor Zhang mieszka w Yunnanie od urodzenia, ale jego rodzice nie byli tutejsi - przyjechali z Pekinu wiele, wiele lat temu. Osiedli w Kunmingu, bo było tu bezpieczniej niż w ich rodzinnym mieście, bo dobre miejsce, bo cudowny klimat.
Doktor Zhang siedzi przy stoliku z wyrytą szachownicą do szachów chińskich; rozłożył na niej bambusowe szerokie "talerze" błodźi (簸箕) i obiera chilli. Bierze po dwa-trzy strączki i obcina łodyżki, a także zepsute końcówki. Obcina je przy pomocy wielkouchych nożyc krawieckich, ostrych jak japońska katana. Siedzę obok i, wdychając słodkawy zapach świeżego chilli, obserwuję, jak śmigają nożyce, błysk metalu w czerwieni dziwnie mnie uspokaja. Gdy dwa kilogramy chilli wylądują w całości na bambusowych talerzach, stary Zhang położy talerze na gęstym żywopłocie, w ostrym yunnańskim słońcu. Co jakiś czas będzie potrząsał talerzem, żeby upewnić się, że każdą papryczkę pocałuje słońce. A kiedy chilli wyschnie na wiór, zostanie zabrane do domu i przemielone przez maszynkę do mięsa, tak by powstała najważniejsza kunmińska przyprawa: płatki chilli, czy też, jak Yunnańczycy to nazywają, mąka chilli 辣椒面.
Staremu Zhangowi usta się nie zamykają; monotonię obsprawiania chilli urozmaica sobie narzekaniem.
Kupiłem chilli za dwadzieścia yuanów. Dwadzieścia yuanów, wyobrażasz sobie? Tyle, ile kosztuje miska porządnych ryżowych klusek w tej knajpie przed osiedlem. Wszyscy pytają: po co? Przecież można płatki chilli kupić w każdym sklepie, po kilka yuanów za paczuszkę. Tyle roboty, mówią. A co ja mam do roboty? Na emeryturze jestem, czymś się muszę zająć. A wiesz, że jestem lekarzem? Dlatego właśnie to robię, sam przyrządzam płatki chilli. To, co kupują w sklepie to masówka. Wrzucają chilli z liśćmi, robakami, zgniłymi częściami, łodyżkami i bógwiczym jeszcze do mielarki. Nigdy nie wiesz, co tak naprawdę jest w środku tego, co kupujesz. Najlepiej wszystko zrobić samemu. Chiny to nie Finlandia. Byłem w Finlandii, tam wszystko jest takie czyste i higieniczne! Tam bym się nie bał kupić płatków chilli w sklepie. A tutaj - skaranie boskie. Ale tutejsi mają to w nosie. Yunnańczycy już tacy są. Leniwi. Nie chce im się. Wolą wydać pieniądze na jakieś śmieci w sklepach niż samemu się przyłożyć. Nawet emeryci. Poznasz Yunnańczyka po lenistwie jego. Jeśli jakaś staruszka siedzi przed domem i nic nie robi albo gra w madżonga, to znaczy, że jest z Yunnanu. Albo z Syczuanu, bo oni po jednych pieniądzach. My żyjemy zdrowo i pracowicie - po tym poznasz prawdziwego Chińczyka. Yunnan nigdy nie był prawdziwie chiński. Tutaj ludzie żyją jak barbarzyńcy i w nic nie wkładają wysiłku. Bo co to za problem obrać dwa kilo chilli i wysuszyć na słońcu? Skoro i tak wychodzę wygrzać na słońcu stare kości, to mogę się czymś przy okazji zająć, prawda? Ale nie kunmińczycy, oni są tacy leniwi, wolą kupić niż zrobić samemu, tak, tak...
Doktor Zhang pewnie nie wie, że rozmawia z kimś, kto potrafi przerobić 20 litrów mirabelek na dżemy. Nie wie też pewnie, że właśnie beztroska, cieszenie się życiem i brak gonitwy Yunnańczyków tak urzekły tę Polkę, która wyszła za leniwego kunmińczyka...

2 komentarze:

  1. urzekły niejedną Polkę, ale znam tylko jedną, której udało się znaleźć wspaniałego, leniwego kunmińczyka ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. wspaniali, leniwi kunmińczycy są prawie jak dinozaury - stare, kostropate i na wymarciu ;)

    OdpowiedzUsuń

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.